 
            
			
Stanisław Barańczak, Gdzie się zbudziłem
Gdzie się zbudziłem? gdzie jestem? gdzie jest
 strona prawa, gdzie lewa? gdzie góra, a gdzie
 dół? spokojnie; spokojnie: to jest moje ciało,
 leżące na wznak, to ręka, w której zwykle
 trzymam widelec, a tą drugą chwytam
 nóż lub wyciągam ją na przywitanie;
 pode mną prześcieradło, materac, podłoga,
 nade mną kołdra i sufit; po lewej
 ręce ściana, przedpokój, drzwi, butelka z mlekiem
 stojąca już pod drzwiami, bo po prawej widzę
 okno, a za nim świt; pode mną
 przepaść pięter, piwnica, a w niej hermetycznie
 zamknięte słoje z kompotem na zimę;
 nade mną inne piętra, strych z bielizną
 na sznurach, dach, telewizyjne
 anteny; dalej, po lewej, ulica
 wiodąca na zachodnie przedmieścia, za nimi
 pola, szosy, granice, rzeki i przypływy,
 oceanu; po prawej, już w szarych zaciekach
 świtu, inne ulice, pola, szosy, rzeki,
 granice, mroźne stepy, lodowate lasy;
 pode mną fundamenty, ziemia, otchłań ognia,
 nade mną chmury, wiatr, blednący księżyc,
 ledwie widoczne gwiazdy, tak:
 odnaleziony,
 przymyka jeszcze oczy, z głową w miejscu
 krzyżowania się wszystkich pionów i poziomów,
 przybity do tych wszystkich naraz krzyży
 miarowymi ćwiekami dudniącego serca. (...)